Po kilku intensywnych dniach i nocnych zmianach w końcu miało być trochę spokoju.
Planowałem dłuższe spacery, trochę oddechu, może wieczorne chwile przy radiu, które od tygodnia cieszy ucho i oczy.
Wszystko już poukładane — lampka do radia gotowa, zawody zaliczone, shack dopieszczony.
Miało być po prostu dobrze.
Ale życie znów postanowiło napisać swój własny scenariusz.
Aresek zachorował.
Zapalenie krtani — zastrzyk, leki, wizyta u weterynarza.
Od kilku dni jest cichy, smutny, apatyczny i tylko kaszle :(
Nie ma ochoty na zabawę, na spacer, nawet na swoje ulubione przysmaki.
I choć wiem, że to tylko przejściowe, że wyzdrowieje, to patrzenie na niego takim bezradnym boli bardziej, niż by się mogło wydawać.
Zawsze był przy nas — czy to, gdy dłubałem coś przy radiu, czy gdy po prostu siedzieliśmy w ciszy.
Zawsze czujny, wesoły, gotowy do zabawy.
Teraz tylko leży, jakby mówił: „Poczekaj, zaraz wrócę do formy.”
I czekam.
Świat zwalnia, priorytety się układają na nowo.
Bo choć kocham swoje hobby i sprzęt, to nic nie daje tyle emocji, co spojrzenie tego małego, futrzastego przyjaciela, który bez słów mówi wszystko.
Zrozumiałem, że najważniejsze fale to nie te radiowe, a te, które płyną prosto z serca.
Mam nadzieję, że już za kilka dni znów pójdziemy na nasze długie spacery.
Że Aresek będzie znowu sobą — ciekawym świata, radosnym, z błyskiem w oczach i ogonem, który nigdy nie potrafi ustać w miejscu.
Dziś ciszej, spokojniej, z troską i nadzieją.
Bo nawet najmocniejszy sygnał z radia nie przebije więzi między człowiekiem a jego PSIjacielem. ❤️
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz